Większość dorosłych osób zapytana o to, co zapamiętała z czasów swoich szkolnych
lat bez wahania podzieli się wspomnieniami z klasowych wycieczek i dyskotek, palenia
papierosów za płotem, lub psikusa, jakiego wyciął kolega nauczycielowi fizyki. Gdyby
jednak doprecyzować pytanie: „co zapamiętałeś z lekcji biologii?” – nasz rozmówca będzie
potrzebował chwili do namysłu, po czym z niepewnością i być może z lekkim lekceważeniem
odpowie, że „było coś o genetyce i dziedziczeniu”. Możemy pytać dalej: „a znasz budowę
ameby?”. Zrobi wówczas wielkie oczy i postuka się palcem w czoło. Czy w takim wypadku
my również okażemy mu zdziwienie i spytamy: „no jak to, przecież chodziłeś do szkoły!”,
czy raczej przyznamy, że sami nie mamy o tym pojęcia? Jaka przeciętna osoba inna niż
specjalista nauk przyrodniczych objaśni nam takie rzeczy?
Czy wiemy, jak rozwiązywać równania matematyczne, czy potrafimy wymienić epoki
w literaturze? Czy na pewno poprawnie posługujemy się w ogóle językiem polskim? Nie
zadajemy sobie takich pytań zbyt często, zajmują nas przecież sprawy dnia codziennego.
Większość z nas jednak przyzna bez zażenowania, że niewiele wyniosła ze szkół, do których
chodziła, a osobisty rozwój i kariera zawodowa są raczej wynikiem samodzielnych starań ze
względu na indywidualne zainteresowania i pasje.
Przytoczone zjawisko rozpatrywać można dwojako: z jednej strony uważam, że ta
„niepamięć” edukacji szkolnej jest trochę przesadzona i przekonanie ludzi o własnym
niedouczeniu nie jest całkowicie słuszne; z drugiej strony jednak trzeba przyznać, że system
edukacji jest przestarzały i do doskonałości brakuje mu bardzo wiele. Odwołując się do
pierwszego problemu sądzę, że przeciętny człowiek nauczył się w szkole całkiem dużo,
jednak są to wiadomości tak fundamentalne, że nie można sobie wyobrazić życia bez ich
znajomości i przez to wydają się być w pewnym sensie „oczywiste”, a nie nabyte w szkole.
Są to podstawy liczenia, czytania i pisania, komunikowania się i ogólnej wiedzy o
funkcjonowaniu świata, w którym żyjemy. To w szkole zdobywamy informacje o trzech
stanach skupienia wody, w szkole poznajemy mapę świata i uczymy się języka angielskiego.
Wykorzystujemy te informacje na co dzień i twierdzenie, jakie stawiają niektórzy – że
edukacja szkolna jest bezużyteczna – jest niesprawiedliwe.
Nie można jednak zaprzeczyć, że skoro czegoś się w szkole nauczyliśmy, to mogliśmy
równie dobrze nauczyć się jeszcze więcej. Dlaczego pewne elementy wiedzy zapamiętujemy,
a inne ulatują z naszych umysłów chwilę po tym, jak się tam w ogóle dostaną?
Uświadomiwszy sobie, że proces edukacyjny nie przyniósł oczekiwanych skutków
zastanawiamy się, jak znaleźć błędy w tym systemie i jak je poprawić. Czy sami sobie
jesteśmy winni? Przecież byli w klasie tacy, którzy na każdy sprawdzian byli doskonale
przygotowani, byli „piątkowi” uczniowie. Jak zatem wytłumaczyć, że niektórzy z tych
„kujonów” po zakończeniu szkoły nie najlepiej poradzili sobie w życiu zawodowym, podczas,
gdy pewni „buntownicy” ledwo osiągający oceny dostateczne potrafią prowadzić
prosperujące przedsiębiorstwa, lub zarządzać zespołami w firmach?
Takie i inne spostrzeżenia prowadzą do wniosku, że poziom wyedukowania danej
osoby w dużym stopniu zależy od niej samej. Nie jest to kwestia wyłącznie jej sumienności w
przykładaniu się do nauki, ale też predyspozycji intelektualnych oraz tego, co dyktują jej
wybrane obszary zainteresowań. Nawet największy nieuk może pisać fantastyczne
wypracowania, jeśli ma talent literacki, a jednocześnie nie być w stanie zapamiętać wzoru
chemicznego, który go kompletnie nie interesuje. Czy warto w takim razie wydawać duże
pieniądze na korepetycje z chemii, żeby uczeń „jakoś się prześliznął” do następnej klasy, czy
lepiej zainwestować w rozwój jego naturalnych predyspozycji?
Sytuacja we współczesnej szkole jest obecnie taka, że uczy się każdego dokładnie tych
samych rzeczy. W przeciętnej klasie jest ponad dwudziestu uczniów, a – dla przykładu –
nauczyciel historii ma takich klas co najmniej kilka. Najprościej jest wymagać od każdego
tych samych umiejętności, ponieważ brakuje czasu na bardziej indywidualne podejście do
ucznia.
Pierwszą rzeczą, jaka zatem powinna się zmienić w szkolnictwie wydaje się być
liczebność klas – gdyby to było możliwe, to wspaniale byłoby ograniczyć ilość
wychowanków w grupie do najwyżej kilkunastu. Wówczas nauczyciel miałby szansę dostrzec
potencjał każdego z uczniów i prawidłowo wspierać rozwój jednostki. Mniejsze grupy
ułatwiłyby też organizację różnych, ciekawych form zajęć, aby materiał był lepiej
przyswajany przez odbiorców (np. drama).
Z pewnością ważne jest też, aby edukować przyszłych nauczycieli oraz formułować
programy nauczania zgodnie z aktualizowanymi ciągle wynikami badań zespołów
kognitywistów i innych badaczy mózgu. Należy mieć na uwadze również to, że jeszcze
pięćdziesiąt, a tym bardziej sto lat temu zasób informacji przygotowanych do przekazania
uczniom był nieporównywalnie węższy. Minione stulecie to przepaść w zakresie posiadanej
przez ludzkość wiedzy. Uczennica polskiej, wiejskiej szkoły dwudziestolecia
międzywojennego nie musiała się uczyć o astronomii, genetyce, czy nawet historii tak dużo,
jak uczennica współczesna. Wiadomości w programie jest coraz więcej, a przecież długość
roku szkolnego to nadal tylko dziesięć miesięcy.
Jeszcze inny problem wygenerowany przez dzisiejszą rzeczywistość to media i
globalizacja informacji. Przy ogromie i chaosie wiadomości, z jakim mamy dziś do czynienia
trudno jest być pewnym, co w ogóle jest prawdą i co powinniśmy uważać za najistotniejsze.
Wydaje się, że czasami to światopogląd kreuje naszą rzeczywistość, a nie odwrotnie.
Dziecko, a szczególnie korzystający z Internetu nastolatek jest bombardowany w mniejszym
stopniu rzetelną, merytoryczną wiedzą na temat zjawisk, a w większym pustą ideologią –
narzuca się mu, jakie wypada mieć zdanie na wybrany temat i niestety to właśnie opinia, a nie
wiedza miewa większe znaczenie w dyskusji publicznej.
Z rozwojem technologii informacyjnych wiąże się jeszcze jeden (zapewne nie ostatni
na liście) poważny problem. Nigdy dotychczas nie było takiego dostępu do rozrywek, jak
obecnie. Są to między innymi kanały telewizyjne, na których przez cały dzień emitowane są
kreskówki dla dzieci – a jeszcze niedawno dziecko mogło cieszyć się tylko jedną bajką
dziennie. Czym się zajmowało (poza zabawą) przez pozostałą część dnia, jeśli nie nauką,
czytaniem książek, rysowaniem i rozwijaniem innych talentów? Współczesną młodzież
najbardziej zajmują gry komputerowe, portale społecznościowe i ogólnie Internet – mają
miliardy filmów do obejrzenia na YouTubie – kto przy takich możliwościach znajdzie czas na
naukę? Kto miałby na to ochotę, kiedy może ten sam czas przeznaczyć na przyjemności? Kto
go do tego zachęci, gdy rodzice są zaabsorbowani pracą, by na te wszystkie przyjemności
zarobić?
Przeciwstawienie się tym problemom wydaje się być dla współczesnego szkolnictwa
ogromnym wyzwaniem. Najbardziej oczywistym pomysłem na pokonanie opisanych
przeszkód w docieraniu do ucznia jest uatrakcyjnienie metod nauczania tak, by skutecznie
przyciągały dzieci i młodzież. Upodobnienie sposobów przekazywania wiedzy do tego, co dla
wychowanków stanowi rozrywkę jest możliwe, tylko trzeba to zrobić umiejętnie. Powinna to
być przyjemna i atrakcyjna nauka, ale jednak nauka zasługująca na poważne traktowanie.
Współczesny świat zmienia się tak szybko, że trudno za tymi zmianami nadążyć.
Staramy się dostosowywać do nowoczesności usprawniając różne systemy w różnych
instytucjach – od banków po urzędy. Usprawnienia w obszarze edukacji dzieci i młodzieży
wydają się być jednak wyjątkowo istotne. Przecież wychowujemy pokolenia dla przyszłości,
a zależy nam, by uczynić ją jak najlepszą.